Zielone Drzwi

Przepisy / Wege-rozkminy

"Kocham" zwierzęta

 

To nie jest moje wyznanie miłości do zwierząt, o nie nie.  Właśnie tu i teraz chcę pokazać na czym polega istota szacunku względem innych gatunków. Nie wiem czy jestem w stanie to napisać tak, żeby wszystkie gatunki to ogarnęły, ale liczę na to, że co inteligentniejszy osobnik co nieco wyłuska z tego tekstu i zrozumie o co chodzi. Jeśli nie zakumasz nic a nic, może najpierw „zeżryj trochę trawy” ;) Otóż, szanowni kochani obywatele Ziemi, jest ogromna różnica między „kochaniem” zwierząt, a ich szanowaniem. Oczywiście można równocześnie kochać i szanować zwierzęta, ale można też ich nie lubić, a jednak je szanować. Jak to wygląda w praktyce?

Spotykam wiele osób, które twierdzą, że kochają zwierzęta, ale jak się okazuje, nie wiedzą wiele nt. ich potrzeb gatunkowych. Tak naprawdę kochają je wykorzystywać, nieumyślnie, bezmyślnie, egoistycznie. Kiedy ktoś mówi „kocham konie”, zazwyczaj oznacza to, że kocha je ujeżdżać. Gdy „kocha” chomiki, ma na myśli puchatego żywego pluszaka, który siedzi cicho w klatce i ożywa tylko wtedy kiedy akurat ktoś ma ochotę go pogłaskać. Tacy ludzie  nie kochają zwierząt za to, jakimi są, jaki jest ich charakter i odrębność, tylko kochają je posłuszne i zniewolone, pozbawione własnego życia. Ci „miłośnicy” zwierząt traktują je jako narzędzie do relaksowania się i są usprawiedliwieni, bo przecież je „kochają”.

Wg moich obserwacji, co czwarty osobnik ludzki uważa się za miłośnika zwierząt, jednak wygląda to w ten sposób, że kocha on określony gatunek (zazwyczaj swojego psa lub kota), który i tak sprowadza do roli przedmiotu.

Są jednak na tej planecie tacy, co traktują inne gatunki jak pełnoprawnych mieszkańców Ziemi. Niekoniecznie je lubią, ale nie mają wątpliwości co do tego, że wszyscy jesteśmy w tym życiu obok siebie i nie ma powodów, dla których jeden gatunek powinien być traktowany lepiej, tylko dlatego, że tak uważa…

Założę się, że większość moich znajomych myśli, że kocham zwierzęta, bo przecież ich nie jem. Jednak jest trochę inaczej. Żeby być wegetarianką/weganką nie trzeba pałać miłością do wszystkich stworzeń. Faktem jest, że kiedyś wydawało mi się, że mam do zwierząt jakieś szczególne uczucie. Było tak do czasu, gdy odkryłam, że te pocieszne futrzane istoty to dorosłe osobniki, z potrzebami zupełnie podobnymi do dorosłych ludzi. Mówię tu przede wszystkim o potrzebach terytorialnych i prokreacyjnych. Kiedy zdasz sobie sprawę, że ten futrzak którego czochrasz i seplenisz do niego jakbyś miał/a wadę wymowy, rzuciłby wszystko i pobiegł kopulować, gdyby tylko nadarzyła się okazja, wówczas zaczynasz się zastanawiać, czy z Twoja głową jest wszystko OK.

Przez całe moje „krótkie” życie miałam kilku kompanów, z którymi mieszkałam, a jak wiadomo najlepiej poznajesz kogoś jak dzielisz z nim swoją prywatną przestrzeń.  Pierwszy był – pies  - członek naszej rodziny, który za cel obrał sobie dominację wszystkich domowników (zresztą robił to bardzo skutecznie), potem dołączył do nas inny pies, który zdecydowanie był melancholikiem z depresją, a gdy był „zakochany” nie jadł, nie pił i nie spał przez kilka dni.  Po wyprowadzce z domu rodzinnego zagościł u mnie na dobre chomik, którego testosteron rozpierał tak, że potrafił w jedną noc przegryźć płytę pilśniową pod łóżkiem, żeby się dostać do środka (do dziś nie wiem w jakim celu). Moim ostatnim współlokatorem innego gatunku była męska świnia morska -  ten zaznaczał teren w każdym kącie mieszkania, tak, że nawet osobniki gatunku ludzkiego nie odważyły się wejść na jego kwadraty, w obawie przed śmiercią przez uduszenie. Mogłabym jeszcze napisać kilka zdań o ludzkich towarzyszach, którzy dzielili ze mną mieszkanie, ale jest ryzyko, że to przeczytają, nie zrozumieją przekazu i się obrażą ;) Tak czy siak, uważam, że traktowanie zwierząt jak pociesznych dzieci jest uwłaczające, zarówno dla mnie jak i dla nich.  

-eMCe-